Miało być tak pięknie i bezpiecznie. Wprowadzona w 1999 r. reforma emerytalna została oparta na mechanizmie uzależniającym wysokość przyszłej emerytury wyłącznie od wysokości sumy opłaconych składek, sytuacji na rynku pracy (w przypadku uczestnictwa w I filarze) oraz efektywności inwestowania środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych (w II filarze). Po 10 latach reformy wracamy do punktu wyjścia – czyli do ZUS-u. Od przyszłego roku 60 proc. składki, która dziś wpływa do otwartych funduszy emerytalnych, ma zostawać w ZUS i być przeznaczane na wypłatę bieżących emerytur. Powodem zmian proponowanych przez rząd jest deficyt budżetu. Zabierając pieniądze z OFE poprawiłaby się kondycja finansowa ZUS i mniejszy byłby deficyt finansów publicznych. Tyle, że w przyszłości zabraknie pieniędzy na emerytury. Ale to już będzie zmartwienie innego rządu.